Rozdział 4
Miranda spięła włosy w niski kucyk i wyszła z pokoju. Zerknęła na stojący w korytarzu zegar i stwierdziła, że śniadanie zaczęło się przed dziesięcioma minutami. „Ojciec pewnie będzie zły i zacznie mi wypominać, że nie powinnam tak zachowywać się przy gościu”, pomyślała dziewczyna i od razu prychnęła. Pan Linoge w ogóle jej nie obchodził. „Niewychowany impertynent”, podsumowała w myślach mężczyznę.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała natychmiast po przekroczeniu progu jadalni.
- Nic nie szkodzi kochanie. Siadaj – powiedziała z uśmiechem matka. Mia zdziwiła się i dopiero potem rozejrzała po pomieszczeniu. Przy stole siedzieli tylko jej matka i brat.
- Gdzie tata? – zapytała siadając na swoim miejscu.
- O świcie wyjechał razem z panem Linoge – odpowiedziała Elisabeth. Szlachcianka uniosła wysoko brwi. Dalszych wyjaśnień udzielił jej brat.
- Nad ranem przyjechał posłaniec i pan Linoge musiał jechać, bo pojawiła się kolejna hybryda. Tata się uparł i stwierdził, że też pojedzie.
- Słucham?! – oburzyła się dziewczyna. – I pan Linoge się na to zgodził?! Toż to nieodpowiedzialne!
- Oj siostra, a kto mu za to płaci, co? Wiesz, jaki jest ojciec.
- Niestety – mruknęła i postanowiła, że urządzi łowcy piekło.
- Dzieci! – zagrzmiała pani Volaris. – Nie można tak obmawiać własnego ojca!
- A sama nie masz nic przeciwko tej wyprawie taty? – zapytała hardo Mia. Pani domu nieco się zmieszała.
- Oczywiście, że mam. Martwię się, ale Henryk nie jest głupi i na pewno będzie słuchał pana Linoge.
- Tak, jasne – zironizowała Miranda. – To naprawdę mądre słuchać kogoś, kto pracuje sam i dba tylko o siebie.
- To, że pracuję sam nie znaczy, ze dbam tylko o siebie – stwierdził niespodziewanie znajomy głos. Mia podniosła głowę i spojrzała w kierunku drzwi. Arthur stał oparty o framugę drzwi, ramiona skrzyżowane miał na piersi. Chłodno spoglądał na dziewczynę sprawiając, że poczuła się skarcona. – Panienka chyba nie rozumie mojego zawodu. Pomagam przede wszystkim innym ludziom, a nie sobie.
- Przepraszam – mruknęła zawstydzona.
- No proszę – do jadalni wszedł pan Volaris. – Pan nawet potrafi ujarzmić moją niesforną córkę.
- Nie, ja tylko bronię swoich racji – odpowiedział z dumą brunet.
- Ja już skończyłam – zakłopotana Mia wstała. – Dziękuję za posiłek – szybko wyszła z jadalni i pędem rzuciła się do swojego pokoju. Głośno zatrzasnęła za sobą drzwi i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Czuła się upokorzona i zawstydzona. W dodatku przez zupełnie obcego mężczyznę, którego poznała zaledwie wczoraj. Miała ochotę wymknąć się i urządzić sobie przejażdżkę, ale wiedziała, że jest jeszcze za wcześnie. Wciąż wzburzona opuściła sypialnię i skierowała się do domowej biblioteki. Odnalazła niedawno zaczętą lekturę i usiadła na szerokim parapecie. Jak zwykle książka pochłonęła ją całkowicie.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – W pewnym momencie dziewczyna usłyszała głos ojca dochodzący z przylegającego do biblioteki gabinetu. Drzwi, które łączyły oba pomieszczenia otworzyły się. Miranda wiedziała, że przez dłuższą chwilę nie zostanie zauważona.
- A dlaczego nie? – pytał Arthur. – Panienka widocznie ma zbyt wiele energii i można by ją pożytecznie ukierunkować.
- Ale uczyć ją fechtunku i walki? To kobieta.
- Wiele kobiet potrafi walczyć i im się to przydaje. Panna Miranda będzie mogła się bronić w razie potrzeby.
- I pan nie bałby się tego podjąć? Pewnie pan już zauważył, ze moja córka ma dość trudny charakter.
- Poradzę sobie, ale może zapytajmy pańską córkę, co o tym sądzi? – pan Linoge spojrzał wprost na dziewczynę, która zaskoczona, że ją zauważono ześliznęła się z parapetu na podłogę w pozycji siedzącej. Zakłopotana szybko wstała i wyprostowała się.
- Mirando, nawet cię nie zauważyłem – stwierdził pan Volaris. – Jak mniemam słyszałaś, o czym rozmawialiśmy z panem Linoge, tak?
- Owszem, słyszałam.
- Co o tym myślisz? Masz dużo wolnego czasu, który mogłabyś przeznaczyć na naukę fechtunku i walki. Oczywiście pan Linoge byłby twoim nauczycielem – wyjaśnił pan domu. Mia nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Podejrzewała, że i tak nie będzie miała wyjścia. Na szczęście niemal od razu znalazła tą jaśniejszą stronę medalu: mogła udowodnić temu łowcy, że nie jest on taki doskonały.
- I ty ojcze wyrazisz na to zgodę?
- Cóż pan Arthur przedstawił mocne argumenty, więc nie mam nic przeciwko.
- Decyzja należy teraz do panienki – wtrącił grzecznie Arthur. Mia spojrzała na niego i w oczach zobaczyła chytry błysk. Przywołała na usta słodki uśmiech, najsłodszy, na jaki tylko było ją stać.
- Mogę spróbować. Mam nadzieję, że pan Linoge nie będzie dla mnie zbyt surowy.
- Dobrze, więc ustalę z panem Arthurem szczegóły tych lekcji.
- Skoro nie jestem już potrzebna pójdę do siebie – skłoniła się lekko i opuściła bibliotekę, odprowadzona spojrzeniem uważnych ciemnych oczu.
- Mam nadzieję, że pan wie, na co się porywa.
- Panie Henryku, proszę się nie obawiać. Zapewniam, że pańska córka to nic w porównaniu do stworów, na które poluję – mężczyzna spojrzał na zegar. – Na mnie już czas.
- Nie zostanie pan dłużej?
- Jesteśmy w stałym kontakcie, a ja w pobliżu mam swój dom, więc nie wypada nadużywać mi gościnności – wyjaśnił brunet. – A co do nauki panny Mirandy, to sądzę, że dwa spotkania w tygodniu w zupełności wystarczą.
- Doskonale – ucieszył się pan Volaris. – Odprowadzę pana do drzwi.
- Dziękuję.
Post został pochwalony 0 razy
|