Forum Klub Pisarski Strona Główna
Klub Pisarski
Widzisz te błękitne wrota? Prowadzą do wymiaru wiecznej nocy, gdzie srebrny glob rozświetla mrok. To tu, w jego blasku rodzą się marzenia. Chcesz poczuć jak rodzi się Twoja wena? Tak? To zapraszam do naszego Księżycowego Wymiaru Marzeń!
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Zaloguj

Forum Klub Pisarski Strona Główna
Forum Klub Pisarski Strona Główna ...Vanji Miranda
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat     Odpowiedz do tematu
Nie 17:26, 23 Sie 2009
Autor Wiadomość
vanja89
Początkujący Pisarz


Dołączył: 02 Sie 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Tychy
Płeć: Kobieta

Temat postu: Miranda
Słowem wstępu:
- dodaję to jako iż Rybcia stwierdziła, żeby dodać
- akcja dzieje się w świecie alternatywnym
- raczej dla miłośników romansów ;]

Zapraszam do czytania ^^


Rozdział 1

- Miranda zrób to. Miranda zrób tamto. Weź przykład z siostry. A! Zwariować można! – do swojego pokoju wpadła młoda dziewczyna wyglądająca na kilkanaście lat. Jednak każdy by się pomylił w ocenie jej wyglądu. Burza złotych loczków, alabastrowe policzki i błyszczące szmaragdowe oczy mogły rzeczywiście wyglądać na 15 może 16 lat. Jednak owa złotowłosa miała już skończone 20 zim. Rzuciła się na pościelone łóżko i wtuliła w poduszkę. – Emily dopiero niedawno wyszła za mąż, a na mnie naciskają! To głupota tak wcześnie z kimś się wiązać – narzekała sama sobie. A nawet gdyby jej siostra była w pobliżu to by ją tylko wyśmiała i stanęła po stronie rodziców. Równie szybko jak rzuciła się na łóżko teraz wstała. Skierowała się do szafy. Otworzyła ją, jednak nie interesował jej żaden wieszak ani półka. Uklękła i odsłoniła poluzowaną deskę na dnie szafy. Z ukrytego schowka wyjęła komplet męskiej odzieży, który należał do jej młodszego brata. Zrzuciła z siebie krępującą ruchy sukienkę i naciągnęła wygodne spodnie, bluzkę oraz kamizelkę. Jeszcze raz sięgnęła do schowka i wyjęła parę skórzanych butów. Zerknęła w wielkie lustro. Zebrała swoje loki w kucyk i szybko schowała je pod czapką. Zmarszczyła drobny nosek niecałkiem zadowolona z efektu swojej pracy. – Trudno udawać chłopca z takim wyglądem. No cóż, ale przynajmniej nie mam na sobie sukienki – podeszła do drzwi i przekręciła klucz. Wiedziała, że nikt teraz nie będzie jej przeszkadzać. Ojciec po obiedzie zajął się jakimiś ważnymi sprawami, a matka narzekająca na migrenę zamknęła się w swoim pokoju. Złotowłosa otworzyła okno i szybko znalazła się na rosnącym pod oknem drzewie. Sprawnie zeszła na ziemię. Ostrożnie sprawdziła czy ma drogę wolną. Upewniwszy się, że nikt jej nie zobaczy szybko pokonała trasę do ogrodzenia. W tylnej części ogrodu miało ono niewielką dziurę, więc bez kłopotu wychodziła z terenu posiadłości. Znalazła się na całkowicie otwartej przestrzeni. Pola uprawne należące do jej rodziny. Bez strachu zaczęła biec w stronę widniejących na horyzoncie zabudowań gospodarczych. Tylko żona i córka dzierżawcy wiedziały o wyprawach panienki Mirandy, a raczej Mii, bo tak kazała na siebie mówić dziewczyna. Zielonooka zakradła się do stajni, gdzie czekał już na nią przygotowany wierzchowiec.
- Dzień dobry panienko – przywitała się wysoka dziewczyna o czarnych prostych włosach. Nosiła skromny strój.
- Mary tyle razy cię prosiłam. „Mia” po prostu Mia – przypomniała z delikatnym uśmiechem „uciekinierka”. Czarnowłosa uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wybacz. To silniejsze.
- To bądź silniejsza niż to – stwierdziła Mia. – Następnym razem traktuj mnie jak równa sobie.
- Postaram się. Kiedy wrócisz?
- Tak jak zwykle – odpowiedziała szlachcianka. Zerknęła na srebrny zegarek na jej nadgarstku. – Za dwie godziny.
- Będę czekać. Miłej przejażdżki.
- Dziękuję – dziewczyna w przebraniu chłopca wskoczyła bez problemu na grzbiet wierzchowca i umieściła nogi w strzemionach. – Ruszaj! – uderzyła piętami boki zwierzęcia i pogalopowała przed siebie. Wiedziała, dokąd podąża jej koń również znał tą trasę doskonale. Cały czas galopem poprzez obrzeża miasta. W końcu droga zaczęła piąć się po górę, a trakt z obu stron otaczał las. Coraz bardziej oddalała się od cywilizacji. W końcu usłyszała znajomy szum. Z galopu przeszła do kłusu. Położyła się na masywnej szyi swojego konia.
- Za chwilę odpoczniesz malutki. Jeszcze tylko kawałek – wyszeptała do ucha karego konia, który wydawał się rozumieć każde jej słowo. Zarżał cicho w odpowiedzi. Szum stawał się coraz głośniejszy. Chwilę potem zza drzew wyłoniła się polana u stóp wysokiego wodospadu. Jedne z jej końców zamykał górski strumień. Mia zatrzymała rumaka i zeskoczyła z niego. Zdjęła siodło oraz uprząż by kary mógł odpocząć. Przytuliła jego pysk do siebie i wyszeptała.
- Dziękuję Hermesie. Odpocznij teraz, potem czeka nas jeszcze powrót do domu – poruszył głową na znak zrozumienia i oddalił się w stronę soczystej trawy i rześkiego strumienia. Miranda tymczasem rozłożyła pled i rozłożyła się na nim razem z książką. To był jej żywioł. Wolność i odprężenie. Cały czas żyła w świecie marzeń i fantazji. Dlatego nie spieszyło się jej do ożenku. Nie chciała tego stracić. Całkowicie pochłonęła ją lektura. Pewnie cały pobyt na swojej polanie by tak jej upłynął, jednak coś ją zaniepokoiła. Hermes zbliżył się do swojej pani prychając nerwowo i grzebiąc kopytem w ziemi. Coś czaiło się wśród drzew. Dziewczyna szybko doskoczyła do siodła i wyjęła ukryty tam sztylet. Umiała walczyć. Uczyła się po kryjomu od starego mistrza. Na pewno rodzice nie byliby zadowoleni z jej „rozrywek”. Rozglądała się czujnie przygotowana w każdej chwili do obrony. Nie spodziewała się jednak tego, co wyskoczyło z zarośli. Monstrum. Bestia, o której do tej pory tylko słyszała lub czytała. Hybryda najbardziej niebezpieczna na świecie. Człowiek, wampir i wilkołak w jednym. Zdeformowany i dziki. Nie mający w sobie niemal nic z człowieka. Mógł poruszać się w dzień. Posiadał wygląd zbliżony do wilkołaka, ale i szczura. Pił krew jak wampir i jak wampira można było go pokonać. Mia wiedziała, że z tym sztyletem nie da rady. Nie był srebrny ani drewniany. Bestia wpatrywała się uważnie w swoją ofiarę. Węszyła. Z gardła hybrydy wydobył się przeraźliwy ryk. Potwór rzucił się w stronę dziewczyny, która upadła na ziemię. Monstrum skoczyło. Rozległ się głośny świst i coś gwałtownie szarpnęło ciałem bestii i przeleciało całą szerokość polany, gdzie wbiło się do jednego z drzew. Hybryda zamieniła się w popiół. Została tylko strzała wbita głęboko w pień drzewa.
- Nie powinnaś chyba sama wałęsać się po lesie – ktoś pochylał się nad leżącą na plecach dziewczyną. – Nie jest to zbyt rozsądne.
- Co ci do tego? – prychnęła. – Powinieneś pomóc mi wstać, a nie gapić się jak sroka w gnat – powiedziała rozkazująco.
- Po co? Tak bardziej mi się podobasz – stwierdził i nieco się przybliżył. Nieznajomy uśmiechnął się złośliwie. – Samotna kobieta w lesie na polanie. Rozłożona tak uroczo na miękkiej trawie. W dodatku uratowana przed śmiercią powinna jakoś to wynagrodzić swojemu wybawcy.
- Dziękuję. Teraz pomożesz mi wstać – to nie było pytanie. On jednak dalej uśmiechał się drwiąco. Był tuż nad nią, osaczał ją. Mia jednak się nie bała.
- Ślicznotko nie bądź taka niedostępna.
- Uważaj na słowa. Nie dorastasz mi nawet do pięt.
- Puste słowa – odgarnął kosmyki włosów z jej twarzy. – Ładna jesteś.
- Puść mnie. Inaczej to źle się dla ciebie skończy – pogroziła całkowicie poważnie.
- A cóż mi zrobisz?
- Ja? – uśmiechnęła się słodko. – Ja nic, ale on to inna sprawa – ledwo skończyła zdanie, a koń mocno ukosił pośladek nieznajomego mężczyzny.
- Cholera! – wrzasnął i natychmiast przeturlał się na trawę. Miranda szybko wstała i zatrzymała Hermesa by ten nie stratował mężczyzny.
- Spokojnie koniku. W końcu nas uratował. Więcej nie musisz robić – powiedziała spokojnie do konia. Natychmiast się uspokoił. Nieznajomy wciąż zwijał się z bólu. Mia bez większego zainteresowania osiodłała konia. Niedługo potem już wygodnie siedziała w siodle. Odwróciła się jeszcze w stronę bezczelnego typka.
- Dziękuję za ratunek i żegnam – zawróciła konia i popędziła przed siebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez vanja89 dnia Pią 14:18, 28 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Do góry
Pią 14:18, 28 Sie 2009
Autor Wiadomość
vanja89
Początkujący Pisarz


Dołączył: 02 Sie 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Tychy
Płeć: Kobieta

Temat postu:
Rozdział 2


Usiadła przed toaletką i rozczesywała swoje loki. Za chwilę miała zejść na kolację. Niechętnie nałożyła zieloną suknię, która idealnie dopasowała się do jej sylwetki, a ku dołowi się rozszerzała. Przerzuciła włosy na plecy i niespiesznie wyszła ze swojego pokoju. Będąc na schodach usłyszała ojca, który wydawał polecenia.
- Pamiętajcie o dodatkowym nakryciu. Będziemy mieli gościa – pan domu zwrócił się do lokaja. Miranda zeszła na dół.
- Kto będzie na kolacji? – zapytała od razu.
- Wszystko w swoim czasie kochanie – odpowiedział spokojnie. Spojrzał na córkę i uśmiechnął się. – Ślicznie wyglądasz Mirando.
- Dziękuję. Nie mogłabym się przebrać w spodnie? – zapytała licząc na dobry humor ojca. Ten od razu przybrał poważną minę.
- Jesteś kobietą. Powinnaś nosić suknie.
- Ale wiele kobiet zawsze chodzi w...
- Nie moja droga. Musisz ubierać się odpowiednio do twoje pozycji – stwierdził stanowczym tonem mężczyzna. – I bez dyskusji – dodał widząc, ze córka chce już coś powiedzieć. – Zachowuj się przy kolacji.
- Dobrze, ojcze – powiedziała urażonym tonem i przeszła do jadalni, gdzie zajęła swoje miejsce. Obrażona skrzyżowała ręce na piersiach i czekała na resztę domowników. Pierwszy pojawił się jej nastoletni brat.
- Hej siostra. Coś taka zła?
- Robert siadaj i nie gadaj. Nie denerwuj mnie bardziej.
- Co czyżby tatuś znowu nie pozwolił ci się przebrać?
- Młody zamknij się i siadaj – warknęła rozeźlona. – Mamy gościa na kolacji, więc się zachowuj i nie waż się mnie prowokować, bo pożałujesz.
- Dobra, dobra. Ojciec już mi powiedział, że mam być „grzeczny”.
- No to go słuchaj!
- Dzieci, uspokójcie się – do pomieszczenia wkroczyła kobieta w ciemnej sukni i płowych włosach upiętych w kok. – Chociaż raz się nie kłóćcie – pani domu zasiadła na przeciwko swojej córki.
- Mamo, wiesz kim będzie nasz gość? – zapytał chłopak licząc, ze jeszcze przed posiłkiem czegoś się dowie.
- Niestety, nie mam pojęcia. Ojciec powiedział, że dowiemy się wszystkiego na kolacji – odpowiedziała. W domu rozległ się dźwięk dzwonka. Po chwili rozległ się głos pana domu i jakiś nieznajomy męski głos. Służba zdążyła już porozkładać przykryte półmiski na stole. Mia wygładziła suknię i usiadła wygodniej na krześle. Chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. „Gdyby nie ten gość zjadłabym kolację w kuchni bez żadnych sprzeciwów i potem wróciłabym od razu do pokoju”, pomyślała złotowłosa. Głosy zbliżały się coraz bardziej. Rzeczywiście chwilę później do jadalni wszedł pan domu, a wraz z nim wysoki czarnowłosy mężczyzna.
- Moi drodzy. Chciałbym wam przedstawić pana Arthura Linoge – oznajmił gospodarz, prezentując gościa. Siedzący przy stole wstali. Pani domu podeszła i przywitała się z panem Linoge, a dzieci tylko skłoniły głowy, by po chwil usiąść na powrót.
- Miło mi pana gościć w naszym domu, panie Linoge.
- Dziękuję za miłe powitanie – Linoge skłonił się i pocałował dłoń gospodyni.
- Proszę zająć miejsce przy stole – pan domu wskazał wolne miejsce u szczytu stołu.
- Panie Volaris musze panu podziękować za gościnę na samym początku – powiedział uprzejmie gość. Wyglądał jak prawdziwy dżentelmen. Jasny garnitur eksponował nieco śniadą karnację. Kruczoczarne włosy upięte miał w elegancki krótki kucyk, a granatowe, niemal czarne oczy spoglądały uważnie spod zasłony gęstych rzęs.
- To ja panu jestem wdzięczny za wszystko – pan Volaris usiadł na swoim miejscu dopiero wtedy, gdy gość zajął swoje. – Drogi panie Linoge, proszę pozwolić, że przedstawię moją rodzinę. To jest właśnie moja małżonka, Elisabeth – Volaris wskazał na siedzącą po jego prawej kobietę. Następnie swój wzrok skierował na lewo. – Na przeciw niej moja córka Miranda, a ten młodzieniec obok to mój syn Robert.
- Miło poznać tak szlachetna rodzinę – gość ukłonił głowę z uprzejmym uśmiechem. – Cieszę się, ze mogłem pomóc.
- Właśnie Henryku – odezwała się pani domu. – Miałeś nas wtajemniczyć.
- Spokojnie moja droga. Już wyjaśniam – Henryk przerwał na chwilę, ponieważ potrawy z półmisków znalazły się na talerzach. – Pan Arthur specjalizuje się w polowaniach na te różne stwory, które tak często pojawiają się w okolicy. Jednak zawsze radziliśmy sobie sami, ale tym razem pojawiła się ta ohydna hybryda, więc potrzebowałem prawdziwego specjalisty. Pan Linoge chętnie nam pomaga. I zostaje w mieście na dłużej. Jeszcze raz panu dziękuję za pomoc.
- Ależ to przyjemność pomagać i pozbywać się tych kreatur – stwierdził brunet, a w jego oczach pojawił się drapieżny błysk. Po tej grzecznościowej wymianie zdań kolacja rozpoczęła się na dobre. Od czasu do czasu ktoś rzucił jakimś zdaniem. Najmłodszy z domowników cieszył się niezmiernie, że może siedzieć koło tak znakomitej postaci. Zasypywał gościa gradem pytań, a Linoge z chęcią udzielał na nie odpowiedzi. Mia cały czas milczała, chyba że matka o coś ją pytała. „Nie ma to jak popisywać się przed smarkaczem”, pomyślała dziewczyna i zerknęła ukradkiem na gościa. Nie chciała nawet przed sobą przyznać, ze odpowiedzi łowcy interesują ją nie mniej jak jej młodszego brata.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez vanja89 dnia Pią 14:19, 28 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Do góry
Pon 20:18, 31 Sie 2009
Autor Wiadomość
vanja89
Początkujący Pisarz


Dołączył: 02 Sie 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Tychy
Płeć: Kobieta

Temat postu:
Rozdział 3


W końcu kolacja dobiegła końca. Wszyscy przeszli do salonu i zajęli fotele. Mężczyźni usiedli bliżej kominka i zapalili.
- Więc jak idą polowania? – zapytał Henryk Volaris.
- Dzisiaj udało mi się nawet jednego stwora ustrzelić, ratując przy tym pewną nadobną niewiastę, ale obawiam się, że mógł stworzyć sobie towarzysza – odpowiedział spokojnie Linoge. Niezauważalnie zerknął na pannę Mirandę.
- Panie Linoge – Robert podszedł do dorosłych. – Gdzie go pan spotkał? Jak go pan pokonał? Trudno było? – zasypał gościa kolejną lawiną pytań. Arthur uśmiechnął się.
- Stawiam na sprawdzone stare metody. Kusza to mój niezawodny przyjaciel, chłopcze – odpowiedział. – Co prawda ulepszona, ale najlepsza a wampiry i hybrydy.
- Naprawdę nie rozumiem, co tak interesującego jest w przemocy? – Mia w końcu postanowiła zabrać głos. Nie przywykła do milczenia. Zarówno ojciec jak i Linoge spojrzeli na nią.
- Panienko, jako kobieta nie potrafi pani zrozumieć, że przemoc jest potrzebna do przeżycia w tym niebezpiecznym świecie. Gdyby nie to już dawno zostalibyśmy unicestwieni przez wszelakie potwory.
- Są zapewne inne sposoby na działanie – odparła atak. – Jakieś technologie nie wymagające bezpośredniego starcia.
- Kusza jest jednak najbezpieczniejsza i bądź, co bądź nie wymaga aż takiej bezpośredniości.
- A gdyby pan chybił? Przecież kuszę trzeba ładować, a te stwory są podobno bardzo szybkie.
- Są piekielnie szybkie panienko. Dlatego unowocześniłem moją kuszę, mogę z niej strzelać kilkakrotnie bez ładowania. Poza tym mam dobre oko, nawet bardzo dobre – zakończył dwuznacznie.
- Jest pan bardzo pewny siebie, panie Linoge. Kiedyś musi być ten pierwszy raz.
- Jak dotąd nie chybiałem. I powinna się panienka modlić żeby tak dalej było.
- Poluje pan sam? Nie boi się pan, że w końcu szczęście pana opuści?
- Mirando! – oburzyła się matka dziewczyny.
- Niech pyta, widać, że jest tym zainteresowana. Kobieta powinna mieć wszechstronne zainteresowania. Zawsze poluję sam, to moje ryzyko zawodowe. Z drugiej strony w pojedynkę łatwiej zabić bestię i przy okazji nikogo nie narażam.
- Ale nikt nie chroni pana. Trochę to nierozsądne.
- Jak już mówiłem, ryzyko zawodowe.
- Naprawdę pana nie rozumiem. Nie jest pan jedyny w tym zawodzie. Słyszałam, że tacy łowcy pracują w parach – zauważyła dziewczyna.
- A ja jestem samotnikiem. Wolę dbać tylko o siebie, a nie myśleć o jakimś partnerze, który niewiele potrafi.
- Więc kiedy pan zginie, będzie to tylko i wyłącznie pana wina.
- Albo panienki, skoro tak mi panienka źle życzy.
- W takim razie życzę panu szczęścia. A poza tym, jak to sam pan stwierdził, jestem tylko zainteresowana.
- Mirando, dość tego – stwierdził ojciec dziewczyny patrząc na nią surowo. – Możesz już iść do siebie. Dobranoc.
- Dobranoc – Mia skłoniła się i wyszła spokojnie z salonu. Na to właśnie czekała. „Nie ma to jak własny kąt i nikt ci nie patrzy na ręce”, pomyślała zadowolona. Po chwili zamykała już na klucz drzwi swojego pokoju. Zebrała włosy w kucyk i czekała.
Zniecierpliwiona, co chwilę zerkała na zegar. W końcu minęła godzina i usłyszała jak brat i rodzice wspinają się na piętro i rozchodzą do pokoi.
Szybko przebrała się w spodnie i wyszła przez okno na zewnątrz. Przemknęła się pod osłoną nocy w stronę pokoju dla gości i dobudowanego do niego tarasu. Wytrzymała całą kolację nie dając po sobie nic poznać, ale teraz musiała działać. Wspięła się na balkon i zapukała do okna. Miała nadzieję, że pan Arthur Linoge jeszcze nie śpi. Miała rację. Po chwili wspomniany mężczyzna wyszedł i ledwo się rozglądnął w ciemnościach. Doskonale wiedział, gdzie znajduje się „intruz”, ale wiedział też, kto to. Jednak nie przewidział jednego. Mia zawsze działała szybko. Teraz Arthur stał oparty o ścianę, a na szyi czuł zimny metal.
- Panienka ma naprawdę ostre pazurki – stwierdził spokojnie. Był pewny swojej siły i przewagi. A ona była z dobrego domu, nic mu nie mogła zrobić.
- Przydają się w życiu – odpowiedziała. – A teraz panie Linoge...
- Arthur.
- Panie Linoge, proszę mnie posłuchać – nie zwróciła najmniejszej uwagi na wtrącenie bruneta. – Nie powie pan ani słówkiem, że mnie widział poza domem. Że w ogóle pan mnie kiedykolwiek widział.
- Na kolacji dobrze mi szło, z resztą tobie też.
- Nie pozwoliłam panu mówić do mnie po imieniu.
- Jesteś tu nieoficjalnie, piękna – stal silniej nacisnęła na skórę szyi.
- Szacunku trochę dla panny Volaris – syknęła. Linoge uśmiechnął się tylko.
- Bo co?
- Użyję tego sztyletu – powiedziała chłodno.
- Doprawdy? – zapytał z ironią. W mgnieniu oka Mia poczuła za sobą zimny mur domu. Jej sztylet lśnił w dłoni bruneta. Bawił się nim lekko. – Ładna broń, Mirando.
- Mia – poprawiła odruchowo, jednak szybko się otrząsnęła. – Puść mnie.
- Sama do mnie przyszłaś.
- Puść mnie i oddaj sztylet – mężczyzna spojrzał głęboko w oczy dziewczyny. Jego oczy błyszczały niczym rozgwieżdżone niebo, były też niemal równie czarne, co nieboskłon. Mia zamrugała szybko.
- Wedle życzenia panienki – Arthur odsunął się i skierował do wejścia na balkon. – Twoją zabawkę masz za paskiem – prawie zamknął za sobą szklane drzwi. – I nie martw się, nic nie powiem – zasłonił grubą kotarę.
- Impertynent – mruknęła Mia i skierowała się do swojego drzewa, po którym wróciła do swojego pokoju.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez vanja89 dnia Pon 20:20, 31 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Do góry
Pon 12:58, 07 Wrz 2009
Autor Wiadomość
vanja89
Początkujący Pisarz


Dołączył: 02 Sie 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Tychy
Płeć: Kobieta

Temat postu:
Rozdział 4

Miranda spięła włosy w niski kucyk i wyszła z pokoju. Zerknęła na stojący w korytarzu zegar i stwierdziła, że śniadanie zaczęło się przed dziesięcioma minutami. „Ojciec pewnie będzie zły i zacznie mi wypominać, że nie powinnam tak zachowywać się przy gościu”, pomyślała dziewczyna i od razu prychnęła. Pan Linoge w ogóle jej nie obchodził. „Niewychowany impertynent”, podsumowała w myślach mężczyznę.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała natychmiast po przekroczeniu progu jadalni.
- Nic nie szkodzi kochanie. Siadaj – powiedziała z uśmiechem matka. Mia zdziwiła się i dopiero potem rozejrzała po pomieszczeniu. Przy stole siedzieli tylko jej matka i brat.
- Gdzie tata? – zapytała siadając na swoim miejscu.
- O świcie wyjechał razem z panem Linoge – odpowiedziała Elisabeth. Szlachcianka uniosła wysoko brwi. Dalszych wyjaśnień udzielił jej brat.
- Nad ranem przyjechał posłaniec i pan Linoge musiał jechać, bo pojawiła się kolejna hybryda. Tata się uparł i stwierdził, że też pojedzie.
- Słucham?! – oburzyła się dziewczyna. – I pan Linoge się na to zgodził?! Toż to nieodpowiedzialne!
- Oj siostra, a kto mu za to płaci, co? Wiesz, jaki jest ojciec.
- Niestety – mruknęła i postanowiła, że urządzi łowcy piekło.
- Dzieci! – zagrzmiała pani Volaris. – Nie można tak obmawiać własnego ojca!
- A sama nie masz nic przeciwko tej wyprawie taty? – zapytała hardo Mia. Pani domu nieco się zmieszała.
- Oczywiście, że mam. Martwię się, ale Henryk nie jest głupi i na pewno będzie słuchał pana Linoge.
- Tak, jasne – zironizowała Miranda. – To naprawdę mądre słuchać kogoś, kto pracuje sam i dba tylko o siebie.
- To, że pracuję sam nie znaczy, ze dbam tylko o siebie – stwierdził niespodziewanie znajomy głos. Mia podniosła głowę i spojrzała w kierunku drzwi. Arthur stał oparty o framugę drzwi, ramiona skrzyżowane miał na piersi. Chłodno spoglądał na dziewczynę sprawiając, że poczuła się skarcona. – Panienka chyba nie rozumie mojego zawodu. Pomagam przede wszystkim innym ludziom, a nie sobie.
- Przepraszam – mruknęła zawstydzona.
- No proszę – do jadalni wszedł pan Volaris. – Pan nawet potrafi ujarzmić moją niesforną córkę.
- Nie, ja tylko bronię swoich racji – odpowiedział z dumą brunet.
- Ja już skończyłam – zakłopotana Mia wstała. – Dziękuję za posiłek – szybko wyszła z jadalni i pędem rzuciła się do swojego pokoju. Głośno zatrzasnęła za sobą drzwi i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. Czuła się upokorzona i zawstydzona. W dodatku przez zupełnie obcego mężczyznę, którego poznała zaledwie wczoraj. Miała ochotę wymknąć się i urządzić sobie przejażdżkę, ale wiedziała, że jest jeszcze za wcześnie. Wciąż wzburzona opuściła sypialnię i skierowała się do domowej biblioteki. Odnalazła niedawno zaczętą lekturę i usiadła na szerokim parapecie. Jak zwykle książka pochłonęła ją całkowicie.

- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – W pewnym momencie dziewczyna usłyszała głos ojca dochodzący z przylegającego do biblioteki gabinetu. Drzwi, które łączyły oba pomieszczenia otworzyły się. Miranda wiedziała, że przez dłuższą chwilę nie zostanie zauważona.
- A dlaczego nie? – pytał Arthur. – Panienka widocznie ma zbyt wiele energii i można by ją pożytecznie ukierunkować.
- Ale uczyć ją fechtunku i walki? To kobieta.
- Wiele kobiet potrafi walczyć i im się to przydaje. Panna Miranda będzie mogła się bronić w razie potrzeby.
- I pan nie bałby się tego podjąć? Pewnie pan już zauważył, ze moja córka ma dość trudny charakter.
- Poradzę sobie, ale może zapytajmy pańską córkę, co o tym sądzi? – pan Linoge spojrzał wprost na dziewczynę, która zaskoczona, że ją zauważono ześliznęła się z parapetu na podłogę w pozycji siedzącej. Zakłopotana szybko wstała i wyprostowała się.
- Mirando, nawet cię nie zauważyłem – stwierdził pan Volaris. – Jak mniemam słyszałaś, o czym rozmawialiśmy z panem Linoge, tak?
- Owszem, słyszałam.
- Co o tym myślisz? Masz dużo wolnego czasu, który mogłabyś przeznaczyć na naukę fechtunku i walki. Oczywiście pan Linoge byłby twoim nauczycielem – wyjaśnił pan domu. Mia nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Podejrzewała, że i tak nie będzie miała wyjścia. Na szczęście niemal od razu znalazła tą jaśniejszą stronę medalu: mogła udowodnić temu łowcy, że nie jest on taki doskonały.
- I ty ojcze wyrazisz na to zgodę?
- Cóż pan Arthur przedstawił mocne argumenty, więc nie mam nic przeciwko.
- Decyzja należy teraz do panienki – wtrącił grzecznie Arthur. Mia spojrzała na niego i w oczach zobaczyła chytry błysk. Przywołała na usta słodki uśmiech, najsłodszy, na jaki tylko było ją stać.
- Mogę spróbować. Mam nadzieję, że pan Linoge nie będzie dla mnie zbyt surowy.
- Dobrze, więc ustalę z panem Arthurem szczegóły tych lekcji.
- Skoro nie jestem już potrzebna pójdę do siebie – skłoniła się lekko i opuściła bibliotekę, odprowadzona spojrzeniem uważnych ciemnych oczu.
- Mam nadzieję, że pan wie, na co się porywa.
- Panie Henryku, proszę się nie obawiać. Zapewniam, że pańska córka to nic w porównaniu do stworów, na które poluję – mężczyzna spojrzał na zegar. – Na mnie już czas.
- Nie zostanie pan dłużej?
- Jesteśmy w stałym kontakcie, a ja w pobliżu mam swój dom, więc nie wypada nadużywać mi gościnności – wyjaśnił brunet. – A co do nauki panny Mirandy, to sądzę, że dwa spotkania w tygodniu w zupełności wystarczą.
- Doskonale – ucieszył się pan Volaris. – Odprowadzę pana do drzwi.
- Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Do góry
Śro 14:38, 14 Paź 2009
Autor Wiadomość
vanja89
Początkujący Pisarz


Dołączył: 02 Sie 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Tychy
Płeć: Kobieta

Temat postu:
Rozdział 5

Mia siedziała na parapecie w swoim pokoju. Z utęsknieniem czekała na obiad. Nie dlatego, że była głodna, ale dlatego, że po posiłku mogła się wymknąć na przejażdżkę. Raz za razem spoglądała znad książki na zegar.
- Jeszcze pół godziny - mruknęła pod nosem. Odłożyła książkę do torby i wyjęła z szafy męski strój. Westchnęła. - Muszę poprosić Mary o damski komplet. Ja mam tylko do jazdy konnej...
- Mia - do drzwi rozległo się pukanie i głos Roberta. - Obiad.
- Już idę - odpowiedziała wstając i otwierając drzwi.
- Mama będzie narzekać, że się nie przebrałaś - zauważył Robert.
- No i? Po co przebierać sie kilka razy w ciągu jednego dnia? To dla mnie bez sensu - odpowiedziała obojętnie, pierwsza zeszła po schodach.
- Jasne, ale gdybyś miała się przebrać w spodnie to od razu byś leciała.
- Bo nie musiałabym siedzieć w sukience - Mia zerknęła przez ramię i pokazała bratu język. Zeskoczyła z ostatnich stopni i przeszła do jadalni. Pani Volaris jak zwykle zajmowała już swoje miejsce. Miranda usiadła jak zawsze na przeciwko swojej matki. Elisabeth zmierzyła córkę wzrokiem.
- Kochanie, jak zamierzasz znaleźć męża nie dbając o swój wygląd - zaczęła swoje wyrzuty. - Od rana w tej samej sukni, bez kunsztownej fryzury czy makijażu. Mirando, dlaczego nie możesz być jak twoja siostra?
- Skończyłaś już? - upewniła się dziewczyna. - Nie zależy mi na tym. A jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż to tylko za kogoś, kto mnie zaakceptuje taką jaką jestem.
- W takim razie przygotuj się na staropanieństwo siostro - wtrącił chłopak.
- Robercie! - na jego nieszczęście do pomieszczenia wszedł ojciec. - Nie mów tak siostrze. To nie przystoi.
- Ale to prawda - Robert bronił swojego zdania.
- Mów co chcesz - przerwała Mia. - Mi naprawdę nie zależy.
- Mirando...
- WYbaczcie, ale to chyba koniec tematu, jeśli nie dla was to ja zjem w kuchni - wstała od stołu i opuściła jadalnię, by swój posiłek zjęść w spokoju. W kuchni została powitana jak zwykle ciepłymi słowami i uśmiechami. MIa była bardzo lubiana przez wszystkich za swoją naturalność i brak egoizmu. Bez pospiechu zjadła obiad, a potem wróćiła do swojego pokoju. Położyła się na zaścielonym łóżku. "Dlaczego oni tak na mnie naciskają? Przecież jedna córka już zamężna. Robert szybko dorośnie i się ożeni, więc po co ja mam myśleć o ślubie?", myślała nieco przybita Mia. Jednak nigdy nie trwała w takim stanie zbyt długo. Szybko zerwała się z łóżka i przebrała w wygodniejsze ciuchy. Po chwili była już w połowie drogi do stajni.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez vanja89 dnia Śro 16:39, 14 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Do góry
Pon 19:55, 02 Lis 2009
Autor Wiadomość
vanja89
Początkujący Pisarz


Dołączył: 02 Sie 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: Tychy
Płeć: Kobieta

Temat postu:
Rozdział 6

Mia bez kłopotu dostała się na swoją polanę. Jedno z niewielu miejsc, w których mogła się wyciszyć i odciąć od wszystkich. Tutaj mogła oddać się lekturze lub ćwiczeniu fechtunku. Wiernie towarzyszył jej Hermes, który czasem bardziej przypominał psa niż konia.
Dziewczyna całkowicie oddała się lekturze, nie martwiąc się nawet o to, że kolejny stwór może ją zaatakować. W pewnym momencie Hermes zarżał niespokojnie, jakby z irytacją. Mia podniosła się do pozycji siedzącej, a sztylet był już w pogotowiu. Przyglądała się uważnie drzewom otaczającym polanę oraz wsłuchiwała się w każdy dźwięk. Usłyszała spokojny tętent kopyt. Po chwili z lasu wyłonił się mężczyzna prowadzący gniadego konia. Panna Volaris prychnęła, gdy rozpoznała intruza. Wróciła do lektury, wciąż jednak trzymając sztylet w pogotowiu.
- A ty znowu tutaj – stwierdził bezczelnie brunet. – Nie sądzisz, że to nierozważne?
- Nie przypominam sobie, żebym pozwoliła panu zwracać się do mnie po imieniu – powiedziała chłodno, nawet nie zerkając na pana Linoge.
- Wczoraj poprawiłaś mnie, gdy nazwałem cię pełnym imieniem, więc to chyba było pozwolenie na swobodę z mojej strony – zauważył z chytrym uśmieszkiem. Spojrzała na mężczyznę z wyższością. Nie skomentowała jednak. – Nie boisz się, że znów zostaniesz zaatakowana?
- Umiem się bronić.
- W takim razie musisz się cieszyć na lekcje ze mną. Czy ojciec ci przekazał, kiedy mamy pierwsze spotkanie?
- Nie i nie.
- Cóż za entuzjazm – zironizował Arthur i kątek oka zauważył jak zbliża się do niego wierzchowiec Mirandy, on sam powoli zbliżał się do dziewczyny/ - Pierwsza lekcja pojutrze. Z samego rana. W Sali ćwiczeń przylegającej do twojego do...
- Wiem gdzie – weszła mu w słowo. – Nie radzę podchodzić bliżej, jeśli nie chce pan znowu zadzierać z moim koniem.
- Nie straszny mi on – Arthur gwizdnął krótko i jego wierzchowiec osłonił go przed Hermesem. – To jest Afrodyta. Moja ulubiona klacz.
- Myśli pan, że tak łatwo zatrzyma mojego Hermesa? – Mia spojrzała sceptycznie na mężczyznę.
- Już to zrobiła, panienko – kiwnął w stronę, gdzie znajdowały się konie. Zdziwiona Mia wpatrywała się w swojego ogiera, który zaczął prężyć się i popisywać przed Afrodytą.
- Widzę, że nie przypadkowo otrzymała takie imię.
- Naturalnie – mężczyzna pokonał resztę dystansu i usiadł na trawie. – Nie powinnaś siedzieć teraz w domu?
- A co pana to obchodzi? I skąd w ogóle wiedział pan, gdzie jestem?
- Przejeżdżałaś w pobliżu mojej posiadłości i tak się składa, że cię zauważyłem.
- Po co pan za mną jechał?
- Ta okolica zrobiła się niebezpieczna, a moim zadaniem jest ochrona mieszkańców, w tym i ciebie.
- Niepotrzebnie się pan fatygował. Tutaj wszystko w porządku – Mia zerknęła na zegarek. – Na mnie już czas – wstała i pozbierała swoje rzeczy.
- Odprowadzę cię.
- Nie trzeba. Hermes! – krzyknęła i ogier posłusznie, chociaż z zawiedzioną miną, podszedł do swej pani. Pozwolił się osiodłać i był już gotowy do drogi powrotnej. Arthur dosiadł już swojej klaczy.
- Ma pan zamiar jechać już teraz? Przez te wyboje i chaszcze?
- Nie. Jest znacznie wygodniejsza droga do głównego szlaku – zauważył. – Wskażę ci drogę Zaoszczędzisz sporo czasu.
Dziewczyna spojrzała na niego sceptycznie i z nieufnością.
- Dlaczego mam iść z tobą? Skąd mam mieć pewność, ze nie zrobisz mi krzywdy?
- Mia, daj spokój – Arthur uśmiechnął się z politowaniem. – Nie jestem zły.
- Bo uwierzę – mruknęła z ironią, jednak pozwoliła się mu poprowadzić. Hermes również nie miał nic przeciwko. Mia z irytacją pochyliła się i szepnęła do końskiego ucha: „Powinieneś się nazywać Brutus”. Koń w odpowiedzi tylko zarżał z dziwną wesołością.
- Typowy facet – mruknęła pod nosem.
- Czy to o mnie? – zapytał Arthur zrównując się niespodziewanie z dziewczyną. Spojrzała na niego taksująco.
- Też, ale w tej chwili myślałam o Hermesie – odpowiedziała lekko wzburzona.
- Afrodyta ma to coś – Linoge zaśmiał się i poklepał swoją klacz po karku. – Z resztą nie ona jedna.
- Jasne. Hermes to doskonały koń – odpowiedziała i zmusiła wierzchowca do galopu, gdyż wydostali się na główny trakt. Poczuła się zakłopotana słysząc słowa łowcy i czując na sobie jego spojrzenie. „To niedorzeczne”, pomyślała. Dopiero po chwili zorientowała się, że Arthur bez trudu dotrzymuje jej kroku, co było wyczynem, ponieważ Hermes uchodził za najszybszego rumaka w okolicy. Galopowali łeb w łeb w stronę stajni. W końcu Miranda zorientowała się, że Hermes nie daje z siebie wszystkiego. Zwolniła nieco i schyliła się do ucha konia.
- Jesteś niemożliwy. Zamiast ułatwiać jej powinieneś raczej zaimponować i wygrać z druzgoczącą przewagą – szepnęła karcąco. Hermes potrząsnął głową i zarżał. – A teraz ruszaj! – zawołała ściągając lejce i niemal kładąc się na szyi rumaka. Tym razem Arthur na swojej Afrodycie nie miał szans na wygraną.
Mia zatrzymała się dopiero przy stajni. Chwilę później dołączył do niej Arthur.
- Niesamowita prędkość. Co mu szepnęłaś, że tak przyspieszył? – zainteresował się mężczyzna. Mia uśmiechnęła się słodko.
- Żeby się popisał przed damą – wyjaśniła. – Dlaczego jechałeś za mną aż tutaj?
- Moja stajnia nie jest jeszcze gotowa do użytku. Wynajmuję parę boksów tutaj.
- I wracasz potem taki kawał do domu?
- Afrodyta tu nie zostaje. Tutaj mam tylko inne konie.
- Rozumiem – Miranda zgrabnie zeskoczyła z konia. Mary już wybiegła jej naprzeciw.
- Witam z powrotem – chłopka uśmiechnęła się do szlachcianki. Po chwili pokłoniła się mężczyźnie. – Panie Linoge... Dzień dobry...
- miło znów cię widzieć Mary – brunet posłał jej olśniewający uśmiech. Miranda wywróciła oczami i przeszła z Hermesem do jego boksu. Rozsiodłała go, wyczesała i po chwili wyszła na zewnątrz.
- Już do domu? – zapytał Arthur.
- Tak, a ty nikomu nie powiesz.
- Dla twojego dobra powinienem...
- Nie! Nie mas pojęcia, co jest dla mnie dobre, więc za mnie nie decyduj! – Mia była wściekła. Ta zmiana nastroju całkowicie zaskoczyła mężczyznę. – Jestem dorosła i sama podejmuję decyzje. Nikomu o tym nie powiesz. Przyrzeknij.
- Masz moje słowo. Nikomu o tym nie powiem – obiecał z poważna miną. Mia kiwnęła głową i ruszyła w stronę swojego domu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Do góry
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Wyświetl posty z ostatnich:
Do góry
Napisz nowy temat     Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Regulamin