Słońce dopiero wstawało. Pociąg mknął po torach, widok za oknem ograniczał się do trawy i lasu w oddali. Sean patrzył bezmyślnie za szybę. Naprzeciwko niego przysypiała Alikal. Wyglądała niewinnie. Na pewno ktoś, kto zobaczyłby śpiącą Alikal, nie wpadłby na to, jak dziewczyna zachowuje się na codzień.
Sean znalazł ją dopiero przy peronie. Nie wyglądała na zaskoczoną tym, że jednak przyszedł. Tylko spojrzała na niego z wściekłym wyrzutem i spytała, czy mógłby dać jej choć chwilę się przespać przed przyjazdem pociągu. Zgodził się, bo niby co miał zrobić? Poza tym, on nie czuł się śpiący. Ani wtedy, ani teraz.
Nathan potrafił zaskakiwać. Sean nie znał powodu jego zmiany nastawienia, ale był pewien, że prędzej czy później się przekona. Bardziej interesowało go, jak kolega zamierza wyjaśnić sprawę jego zniknięcia, i to tej samej nocy, co Alikal. Na pewno nie było to aż tak trudne, jak byłoby w przypadku innego ucznia. Dyrektor tylko raz spotkał opiekunkę Seana - jego ciocię - i ten raz raczej wystarczył mu, by przekonać się, że ciocia Seana, Fae Wright, jest nieco inna. Fae była artystką o dość ciekawym poglądzie na życie. Na przykład, sądziła, że żeby trzymać swoją wenę przy sobie, powinna podróżować, i tak też robiła - w jednym miejscu mieszkała niedłużej niż pół roku. Ciocia lubiła na swoich obrazach uwieczniać pudełka od mlek i soków, stokrotki w butelkach po wodzie i inne temu podobne rzeczy. Podobno miała też jakieś umiejętności magiczne, ale Sean nie widział, by kiedykolwiek ich używała.
Dlatego podróżowanie z Alikal nie będzie takie trudne, pomyślał chłopak. Może ciocia nie była taka wredna, ale... Swoją drogą - wpadło mu nagle do głowy - gdzie właściwie jadą? Jak wilkołaczka zamierza pokonać demona? Za pomocą... no, chyba miała jakiś ogólny plan. Plan - to była jedna z rzeczy, o którą Sean musiał zapytać ją, jak tylko się obudzi.
* * *
Nicolas specjalnie nie dbał o to, co ze sobą bierze. Miał przeteleportować się do tej Akademii w Aldanard i dopytać się dziewczyny o to, co widziała, w jakich okolicznościach, czy jest pewna i tak dalej. Przynajmniej taki był pretekst. Naprawdę dla maga było już jasne, że Lados się przebudził. Zamierzał tylko chwilę pogadać z dziewczyną, i, zamiast wracać do Casty, w jakiś sposób - choć tego sposobu jeszcze nie znał - pokonać demona. Oczywiście, tego nie mógł powiedzieć Ericowi. Zwariowałby chyba ze strachu, że Nick opuszcza miasto na dłużej. O swoich prawdziwych zamiarach poinformował za to Ailee, która obiecała nie dopuścić do... zbyt dużych strat, jak to ujęła. Gdyby Lee musiała wyjechać, zawsze była jeszcze pozostała dziewiątka Wyższych Magów, na pewno chętna do zdobycia wielkich zasług. Nicolas był więc raczej spokojny, a wręcz szczęśliwy - wyjazd traktował raczej jako wakacje, nie jak niebezpieczną podróż.
Nagle do pokoju weszła Ailee. Miała trochę zmartwioną minę.
- Już dawno nie zajmowałam się sama tym wszystkim - stwierdziła prosto z mostu. - Czy sądzisz, że wyszłam z wprawy?
- Co? Ty? Bzdura. Będziesz sobie radziła tak samo dobrze, jak kiedyś - stwierdził zdecydowanie blondyn.
- Słuchaj, a może zabierzesz ze sobą kogoś? - zasugerowała kobieta. - Wiesz, ty i jakiś inny mag... we dwójkę może...
- Oni mnie nienawidzą - zaśmiał się chłopak. - Sądzę, że łatwiej mi będzie samemu.
Ailee chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała i tylko pokiwała głową. Nicolas pamiętał ją taką od zawsze - poważną, umiejącą niemal wszystko, dyplomatyczną, załatwiającą trudne dla innych rzeczy w trymiga, a jednak ciągle się wachającą i bojącą podjętych decyzji. Często się też martwiła - najbardziej o Erica (i miała ku temu powody), ale o Nicka też. Tyle że on sądził, że nie ma po co zamartwiać się o niego. Doskonale sobie radził.
- Ale jeślibyś potrzebował pomocy, a my nie będziemy wiedzieli... - rzekła po dłuższej chwili milczenia.
- To Eric jest od zamartwiania się. Ty musisz być tą zdecydowaną. Gorsza rola, nie, Lee? - chłopak puścił do niej oko, a ona w odpowiedzi uśmiechnęła się. - Jestem pewny, że nie będę potrzebował pomocy.
- Wierzę ci na słowo. I idź już spać, dobrze? Żebyś chociaż był wyspany… jutro - powiedziała, po czym wyszła z pokoju.
Nicolas pokiwał głową, już bardziej do siebie, niż do niej. Ailee i Eric - ależ dobrane rodzeństwo.
* * *
Nikt tu nie wysiadł. Nikt oprócz nich. Teraz stali obok siebie i patrzyli na niknący w oddali pociąg.
- To jest twój cel? - spytał Sean, patrząc na Alikal z niedowierzaniem.
- Mój cel jest daleko stąd i nazywa się Nyuma Ya Kuta Ya Moyo, o ile coś ci to mówi - warknęła.
- Nyuma co?...
- Nyuma Ya Kuta Ya Moyo - powtórzyła. - Miasto najdalej na zachodzie w Vidogo Nchini.
- A co takiego jest w tym Moyo? - Sean nigdy nie był w Vidogo Nchini, nigdy nawet nie słyszał takiej nazwy.
- W okolicach Nyuma Ya Kuta Ya Moyo jest Kamień - odrzekła poważnie wilkołaczka.
- Kamienie są też tutaj, wiesz? Wcale nie trzeba jechać tak daleko - zaśmiał się chłopak.
Szatynka pokręciła głową. - Doprawdy, szkoda z tobą gadać. Jak mogłam się zgodzić, żebyś ze mną jechał?
- Ty się nie zgodziłaś, tylko przyszłaś i nawrzeszczałaś na mnie, że mam z tobą jechać - zauważył Sean.
Alikal spojrzała na niego wściekle, po czym odwróciła się i z godnością ruszyła przed siebie. Jasnowłosy wzruszył ramionami i poszedł za nią. Po chwili zeszli z zarośniętego chodnika na ledwo zauważalną ścieżkę. Po jednej stronie były tory, po drugiej - łąka. Jakieś pięć minut po rozpoczęciu marszu Alikal odezwała się:
- Przeczytałam o tym w waszej bibliotece. Są tam naprawdę niezwykłe dzieła, uznanych w naszej rasie autorów. Księgi stare i w pełni naukowe, do tego w języku, którego pewnie większość z was nawet nie rozumie, leżały sobie spokojnie w dziale, do którego nikt nawet nie zaglądał. Było tam wiele informacji o tych kamieniach, które babcia by mi najpewniej podała... gdyby zdążyła - wilkołaczka spojrzała w niebo i westchnęła, po czym kontynuowała: - Kamienie Kakuatan są trzy. Jeden z nich znajduje się gdzieś przy Nyuma Ya Kuta Ya Moyo. Drugi niedaleko niego, w Salji, ale ta informacja nie jest pewna. Położenie trzeciego jest zupełnie nieznane.
- Nie mów więcej - przerwał Sean. - Zgaduję: po połączeniu tych trzech kamyczków otrzymamy moc, dzięki której pokonamy Ladosa?
Skinęła głową.
- Co za bzdura.
- A masz lepszy pomysł?
- Nie..., ale sądzę, że…
- Więc się nie odzywaj - ucięła wilkołaczka.
* * *
Nathan po raz pierwszy od... od bardzo dawna spóźnił się na lekcje. Nocna akcja robiła swoje, a nawet po niej jeszcze długo nie mógł zasnąć, zastanawiając się, co niby ma powiedzieć, jak się zapytają, dlaczego Seana nie ma. W końcu wybrał najprostsze rozwiązanie - mianowicie, po pierwszej lekcji pójdzie do dyrektora, powie, że ciocia Seana miała jakiś wypadek i że jego współlokator musiał koniecznie pojechać jej pomóc. A jak dyrektor się zapyta, dlaczego nie ma żadnego listu, usprawiedliwienia ani nic, i dlaczego Sean musiał wyjechać w środku nocy, Nathan wzruszy ramionami i powie, że tylko tyle wie. Dyrektor nie mógł się skontaktować z Fae, bo niby jak?, a więc sprawa była w gruncie rzeczy prosta. Gorzej, jak pan Bryant zechce kontaktować się z panią Wright za wszelką cenę, ale rudzielec wykroczył taką opcję. Jeszcze długo po spotkaniu dyrektora z ciocią Seana gadało się o tym, jaka odbyła się wtedy awantura. Niby Fae była łagodna, ale umiała stawiać na swoim i krzyczeć. Nie gorzej od Alikal.
Ledwie zadzwonił dzwonek, Nathan wypadł z klasy. Wolał uniknąć pytań o Seana, nim nie pogada o tym z dyrektorem. Hm, w ogóle wolał ich uniknąć.
Zapukał i wszedł do gabinetu. Pan Bryant rzucił mu zaciekawione spojrzenie.
- O, Nathan Davis. A co ciebie tu sprowadza?
Nathan odetchnął. Umiał kłamać? Czasami próbował. Sean kłamał lepiej od niego. Nie myśleć o tym. Musiał uwierzyć w to, co opowiada. Im bardziej będzie wierzył, tym bardziej wiarygodnie będzie to wyglądało. Chłopak szybko opowiedział zmyśloną historyjkę, starając się nie dorzucać zbyt wielu zbędnych szczegółów, i mówić tak, jakby niewiele wiedział. Dyrektor patrzył na niego i kiwał głową. Gdy rudzielec skończył relację, pan Bryant powiedział:
- Rozumiem. Możesz iść.
I... tyle? O nic się nie pyta? Wystarczy mu taka informacja? Nathan nie mógł w to uwierzyć. Gdy opuszczał gabinet, z trudem hamował śmiech.
> Od autorki
Pisanie "wahać" przez "ch". Epic fail, czyli ponowne przeprosiny.
Post został pochwalony 0 razy
|