Nathan patrzył na kubek z irytacją. Herbata, co prawda, nic mu nie zrobiła, ale ktoś inny - owszem. Royse. Nie umiał pozbyć się z umysłu jej wczorajszych słów. Były jak uparty, mały chochlik. Powiedzieć Sarze? Przecież doskonale pamiętał, jak ta dziewczyna przyjaźniła się z Seanem.
- Ty tutaj? - usłyszał wesoły głos Mioki.
Podniósł głowę i pokiwał nią.
- Muszę się napić.
- Tak… - zachichotała. - Wyglądasz na bardzo spragnionego.
- Co? Nie, ja po prostu… Nieważne. A jak tam koleżanki z drużyny? - zmienił temat.
Mioki westchnęła ze smutkiem.
- Fatalnie. Nie rozumiem, jak mogą się tak załamywąć. Muszę je jakoś zmotywować! - Z tym nagłym, energicznym okrzykiem na ustach wskoczyła na stół i siadła na nim. Zaraz zaczęła machać nogami, jak często robiła na, przesiadując na pomoście. - Masz jakiś pomysł?
- O jeju… - Nathan oparł się wygodniej. - Nie, żadnego.
Zapadło milczenie. Dziewczyna szybko je przerwała niepewnymi słowami:
- Chcę cię o coś spytać… ale to chyba osobiste.
Nathan spojrzał na nią z jawnym przerażeniem. O co? Zaraz do głowy przyszło mi kilkanaście bądź co bądź głupawych pomysłów.
- No… dawaj.
- Czy ty… jesteś samotny?
Tylko to? Rudzielec wybuchnął śmiechem.
- Bo zawsze, jak cię spotykam, to jesteś sam, i wyglądasz na smutnego… - tłumaczyła zarumieniona brunetka. - Tylko ta Sara, ale ona…
- Samotny… - przerwał jej Nathan, nadal z rozbawieniem. - Samotny może i jestem, bo wyjechał mój współlokator, a z nim się najlepiej dogadywałem.
- Tak… to było głupie pytanie - mruknęła Mioki.
- Trochę - przyznał rudzielec, upijając spory łyk herbaty i wstając. - Dobra, chodź pograć w tę twoją siatkówkę.
Brunetka z miejsca się rozpromieniła.
- I ten demon ciągle żyje? - upewniła się Sara.
Nathan wciąż nie mógł uwierzyć, że jej powiedział. Royse wywierała na niego dziwny wpływ. Jakoś wierzył jej słowom, tak beznadziejnie prosto. A równocześnie naprawdę chciał się dostać do Nyuma Ya Kuta Ya Moyo, choćby po to, żeby sprawdzić, jak poszło Seanowi i Alikal. A jeśli ten cały helikopter był prawdą…
Skinął głową.
- To super! - ucieszyła się dziewczyna.
- Co? - Rudzielec nie wierzył własnym uszom.
- Su - per! - powtórzyła. - Ale nie rozumiem, dlaczego nie poszedłeś z Seanem.
Nathan machnął ręką.
- Szkoda gadać. Wiesz, jaka ta panienka jest wrzaskliwa? Poza tym, takie wyprawy nie są dla mni.
- Ale dołączysz do nich w wakacje?
- Nie mam pojęcia. Naprawdę nie wiem. Ale obiecałem Seanowi, że w ferie wiosenne spotkamy się w Nyuma Ya Kuta Ya Moyo. Nie ma szans, żebym tam dotarł. - Mówiąc to, rzucił jej spojrzenie z niejaką nadzieją.
Sara roześmiała się.
- Teraz są!
* * *
Trzy dni. Dotąd Alikal nigdy tak beznadziejnie nie przepuściła trzech dni swojego życia. Wallace robił swoją beznadziejną miksturę na Mgłę, a ona musiała tu siedzieć i… no właśnie, i co? Głównie zajmowała się jego córkami, które okazały się być dosyć znośne.
Myślała jednak ciągle o tym samym.
O babci.
O Seanie.
O kamieniu.
O tym drugim bardzo często. Wiedziała, że przebywał u Rhodri’ego - niejako króla tego całego Miasta - i wyłącznie na tego dzieciaka liczył, jeśli chodzi o odnalezienie wyjścia.
Alikal czasami, wbrew sobie, pragnęła pójść i przeprosić go. A później - co do tego miała pewność - we dwójkę wygrzebaliby się z tej beznadziejnej sytuacji. Nareszcie.
Ale dziewczyna była tylko sobą. W życiu nie przeprosiłaby nikogo. O magu już nawet nie wspominając.
Tyle, że Sean nie był magiem. Był przyjacielem. Przynajmniej do niedawna.
Ale nawet tak to sobie tłumacząc, nie miała tyle silnej woli, by się przemóc i pierwsza wyciągnąć rękę.
- Myślisz o Alikal?
Kyle, po swojemu, siedział na zimnej posadzce, zamiast zdecydować się na łóżko czy fotel. Jedną dłonią głaskął mruczącego z zadowoleniem, pręgowanego kota (bo kotów to w Mieście było więcej niż grzybów po deszczu), a drugą opierał o podłogę. Jego wzrok był jednak skierowany w stronę Seana.
Ten przytaknął.
- O niej i wyjściu stąd. Ten mały książę coś się ociąga. Wydaje mi się, że on wcale nie chce, żebym stąd odszedł - stwierdził ponuro Sean.
- Dlaczego? - zdziwił się rudy.
- Lubi moje czary. W kółko czegoś ode mnie rząda. - Jasnowłosego wyraźnie przybijała ta sytuacja. - Robi sobie ze mnie pupilka. O ile na początku znał jeszcze granice, to teraz już zdecydowanie za często przegina. I jest wściekły, jak mu odmawiam. Nie mówi tego, nie krzyczy, ale to widać. Jakbym był jego… służącym.
- Po prostu nie jesteś przyzwyczajony do tego, że ktoś ma nad tobą władzę - pocieszył go Kyle. - Przyzwyczaisz się.
- Ja nie chcę się przyzwyczajać! - zdenerwował się Sean. - Chcę stąd odejść!
Rudy westchnął i przechylił głowę do tyłu. Patrząc w sufit, rzekł:
- A co zrobisz, jak droga się nigdy nie odnajdzie?
- Jest taka możliwość?!
Kyle przechylił się już całkowicie i opadł na plecy. Zaskoczony kot podskoczył.
- Wiesz, nikt stąd nie wyszedł od wielu lat… Dlaczego nagle miałoby się coś zmienić?
- Nie pocieszaj mnie więcej. Nawet Alikal jest w tym lepsza - burknął Sean, podnosząc się z łóżka. Zaczął chodzić po niedużym pokoju w tę i spowrotem. - Kiedy Rhodri… zabłysnął? - podjął.
- Mówiłem ci już. Jakieś trzy lata temu.
- Działo się wtedy coś dziwnego?
- Hm… - Kyle wziął ręce za głowę. - Jakby się tak nad tym zastanowić…
Jasnowłosy spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- …Nie, nie pamiętam. Ale spytam Ingrid.
- To beznadziejne… Mogłem w ogóle nie wchodzić w tę durną Mgłę! - Sean przyspieszył kroku. - Od początku wiedziałem, że coś jest nie tak! Ale nie, Alikal musiała…
- Mówiłeś to już - przerwał mu radośnie rudy.
Chłopakowi opadły ręce.
- Masz rację. Ciągle mówię to samo! Mam już dosyć! I tego księcia od siedmiu boleści, i tego miejsca, i… Alikal też!
- Nie ma jej tu teraz - przypomniał Kyle.
- Wiem… - prawie mag spojrzał na niego smutno. - Ale myślenia o niej mam dosyć!
Rudy pokiwał głową ze zrozumieniem.
Post został pochwalony 0 razy
|