Chwila tuż po obudzeniu się jest najprzyjemniejsza. Przez krótki moment człowiek ciągle czuje lekkość i rześkość poranka, mija to jednak szybko, bo radość zastępują problemy. Wgryzają się w umysł, karząc spojrzeć w oczy bezlitosnej rzeczywistości.
W tym wypadku brzmiały: „Jestem więźniem”.
I w pewnym sensie zgadzały się z prawdą, bo Sean był więźniem. Tutaj był. I nic nie mógł z tym zrobić. Do tego jego bliska koleżanka zrezygnowała z ich znajomości, postanawiając na własną rękę szukać wyjścia. I, powiedzmy to sobie szczerze, martwił się o nią. Obawiał się, że Alikal z desperacji może rzucić się we Mgłę. Chyba była do tego zdolna.
Uniósł się na łokciu, postanawiając przez chwilę nie zastanawiać się nad czynami Alikal. To jej sprawa, co zrobi. I tyle.
Rhodri życzył sobie, żeby Sean śniadanie jadał z nim. Wtedy chłopiec wypytywał go o najróżniejsze rzeczy związane z magią. Jasnowłosego nudziły te rozmowy, zwłaszcza, że po nich następowało czarowanie. Rhodri zawsze go prosił o zaklęcia zaraz po śniadaniu, a Sean zawsze się zgadzał. Dziś odmówił.
- Dlaczego? - murzynek wydął policzki.
- Bo chcę się przejść. I męczy mnie czarowanie. - Dla Seana stanowiło to wystarczający powód. Nie czekając na odpowiedź, opuścił pokój.
Nie, żeby jakoś specjalnie zależało mu na spacerach. Po prostu wolał zobaczyć Miasto (którego, tak naprawdę, ani razu w całości nie obszedł), niż usługiwać małemu, denerwującemu dzieciakowi. I, gdzieś w głębi siebie, liczył, że spotka Alikal.
O tej godzinie Miasto tętniło życiem. Pełne ludzi, którzy nie znali uroków i nie uroków reszty świata, ludzi doskonale ze sobą zaznajomionych i kompletnie odizolowanych od wszystkiego, co za Mgłą.
- Witaj, Seanie.
Obok niego jak spod ziemi wyrosła Ingrid.
- Dzień dobry.
- Są jakieś widoki na świat za Mgłą? - Temu pytaniu towarzyszyła lekka troska.
Jasnowłosy pokręcił głową ze smutkiem.
- Aha… - siostra Kyle’a milczała przez chwilę, wpatrzona w ziemię. Nagle podniosła na niego wzrok. - Kyle mówił, że pytałeś się o to, czy zaistnieniu Rhodri’ego towarzyszyły jakieś wyjątkowe wydarzenia.
- Ach… tak, pytałem się o to - przypomniał sobie chłopak.
- Widzisz, pamiętam, że wtedy światło było silniejsze przez jakiś czas.
Sean uniósł brwi.
- Światło?
- Tak. Słońce. - Ingrid spojrzała w niebo. Praktycznie cały czas zakrywała je warstwa Mgły, przez którą czasami przebijał się blask gwiazdy. - Słońce było silniejsze.
- Świeciło mocniej. - Sean pokiwał głową. Niestety, nic mu nie podpowiadało, co słońce może mieć z Rhodri’m wspólnego.
Chodził po mieście zdecydowanie dłużej, niż to było konieczne. Po trochu szukał wzrokiem Alikal i chyba nawet raz gdzieś w oddali ujrzał jej brązowe włosy, ale nie trafił na nią twarzą w twarz. Sądził, że ona go nawet nie zauważyła. Może to i lepiej.
Sean otworzył drzwi do domu Rhodri’ego bez pukania. Chwilowo w końcu on też tu mieszkał, więc nie widział takiej konieczności. Pierwsze, co usłyszał po wejściu, stanowił krzyk chłopca:
- Chcę jeszcze jedno!
- Nie. - Tego zrównoważonego, spokojnego głosu Sean nie rozpoznawał. - Naprawdę trudno takie znaleźć.
- Ale ja chcę. Lubię je! Muszę je mieć!
Jasnowłosy przysunął się do drzwi, zza których dochodziła rozmowa, z zamiarem wejścia do pokoju. Dłoń zastygła mu jednak na klamce, gdy usłyszał kolejne słowa rozmówcy Rhodri’ego:
- Możesz głośniej? Może ten magiczny chłopiec jeszcze się nie usłyszał.
- Nie ma go tu teraz! - Głośne tupnięcie. - Mój mag jeszcze nie wrócił!
„Mój mag?”, pomyślał z wściekłością Sean. „Za kogo on mnie ma, do cholery?”.
- Dobrze, ale w każdej chwili może przyjść.
- Nie musielibyśmy się o to martwić, gdybyś wreszcie przyniósł mi jakąś czarodziejską książkę! - Rhodri mówił pełnym wyrzutu głosem. - Wtedy sam nauczyłbym się magii i udałoby mi się sprawić, że mój mag już nigdy nie będzie mógł odemnie odejść.
Sean przypomniał sobie własną, przedwczorajszą rozmowę z chłopcem.
- A istnieją zaklęcia łączące?
- Łączące?
- Takie, które zatrzymują kogoś przy tobie na zawsze, nie pozwalając mu odejść?
- Oczywiście.
„Magiczny chłopiec” uśmiechnął się sarkastycznie. Głupi dzieciak. Nie zdaje sobie sprawy, że zaklęć nie może rzucać każdy?
- A na razie nie mam ani książki, ani nowego… czegoś!
- Nie znajdę ci nowego! To bardzo trudne!
- Musisz! - Tupnięcie. - Musisz, musisz, musisz, musisz!
- Ciszej! Milcz! - Rozmówca musiał wykonać jakiś gest albo być naprawdę groźną osobą, bo zapanowało milczenie. - A teraz powtórzmy: nie znajdę ci nowego czegoś…
Sean wziął głęboki oddech, uśmiechnął się czarująco i zamaszystym ruchem otworzył drzwi.
- Jakiego czegoś?
Rozmówcą Rhodri’ego był niski mężczyzna z rudą brodą w jeansach i zdecydowanie nieprzestażałej koszuli. W dłoniach ściskał odtwarzacz muzyki i gapił się na Seana wielkimi, niebieskimi oczami. Rhodri chyba zrobił się trochę bledszy, ale trudno było określić.
Sean nie mógł się powstrzymać. Jednym machnięciem dłoni wyrwał brodaczowi urządzenie i przelewitował je do siebie.
- Nic się nie stało - wyjaśnił, chwytając odtwarzacz. - Tylko bateria padła.
Zaczął się bawić słuchawkami, z prawdziwą przyjemnością przedłużając chwilę ciszy. W końcu rzekł, kierując wzrok na Rhodri’ego:
- Nie jestem żadnym „twoim magiem”, jasne? I już nigdy nie wykonam dla ciebie żadnego czaru. Zamierzam też stąd odejść. Jeszcze dziś. I chcę wiedzieć, jak.
Murzynek wzruszył ramionami.
- Więc chodź.
- Sieć podziemnych korytarzy?
Stali we Mgle, ale tchu im jeszcze nie zabrakło. Z resztą, jak twierdził Brian (mężczyzna w jeansach), oddziaływanie Mgły zaczynało się odczuwać dopiero po sześciu do dziesięciu minut od wejścia w nią.
Cała trójka pochylała się nad niewyraźnym zarysem klapy.
- W Mieście nie prowadzi do nich ani jedna droga - wyjaśnił Brian. - Tu jest jedyne wyjście.
- Odkryłem ją kilka lat temu, gdy pragnąłem zostać badaczem Mgły i ćwiczyłem na własną rękę - rzucił Rhodri.
- Byłem wtedy jego nauczycielem i tylko mnie o tym powiedział - dodał Brian.
- Aha. - Sean ukląkł i dotknął chropowatej klapy. Po chwili wachania pociągnął ją w górę. Szybko ustąpiła i mógł zajrzeć do wnętrza.
- Są tam szczeble. Pierwszy jakiś metr niżej.
- Aha.
- Idziesz od razu?
Sean pokręcił głową, zapominając, że w gęstej Mgle jest niewidoczny.
- Hej, czarodzieju?
- Nie, nie… muszę zabrać znajomą.
Alikal opowiadała jedną z legend usłyszanych od babci Alison i Betrys. Słuchały jej w niezwykłym skupieniu, co całkiem jej odpowiadało - lubiła, gdy ją słuchano.
Historię w najciekawszym momencie przerwał jej głos Wallace’a:
- Hej, narzeczony do ciebie.
- Jaki znów… - Dziewczyna odwróciła głowę w stronę drzwi i zamarła. Stał w nich Sean. W jednej dłoni ściskał walizkę, drugą opierał się o framugę. Czyżby jednak chciał się pogodzić? Serce szatynki zadudniło. Ona chciała. Jeszcze jak!
- Idziemy - którko powiedział chłopak.
- Jak to? - zdziwiła się.
- Wiem, jak wyjść. Idziemy.
Za plecami Seana pojawił się Wallace.
- Wiesz, jak wyjść?! - powtórzył podekscytowany. - Naprawdę?! Jak ty to…
- Rhodri wiedział od paru lat - przerwał jasnowłosy. - Pytania do niego. Powiedziałem też Kyle’owi i Ingrid.
Alikal wstała. Szybko i lakonicznie dokończyła legendę i pożegnała Alison, Betrys i ich tatusia, po czym skierowała się za chłopakiem.
- Wchodź pierwsza - pogonił ją, otwierając klapę.
Wilkołaczka zawachała się, ale wsadziła stopę w otwór. Koniuszkami palców wyczuła pierwszy szczebel i opuściła się na niego. Dalej poszło już prosto. Coraz głębiej zanurzała się w ciemność. Nagle następny pręt zastąpił grunt.
- Schodź! - krzyknęła ku górze.
Po dłuższej chwili usłyszała lądującego obok Seana.
- Nic nie widzę - poskarżyła się.
- Bo jesteś ślepa - syknął ze złością, unosząc dłonie w górę.
Po chwili między nimi pojawiła się mała, ale dająca jasne światło iskra. Częściowo oświetliła korytarz, w którym się znajdowali. Sklepienie znajdowało się dosyć nisko i pewnie dorosły mężczyzna zmuszony byłby się pochylić, ale Seanowi i Alikal zostało to oszczędzone. Mierzyli jeszcze za mało.
- Coś ty taki wściekły? - zirytowała się wilkołaczka, ruszając jedyną dostępną drogą - prosto przed siebie.
- Moja droga Alikal - zaczął chłopak, powoli cedząc słowa. - Powiedz mi proszę, bo ja już nie wiem: czy to ty cierpisz na amnezję, czy może ja jestem zbyt pamiętliwy?
- Jasne, jasne, bocz się - burknęła ponuro, starając się nie patrzeć w jego stronę.
Sean nabrał głęboko powietrza i uniósł dłonie na wysokość piersi, wykonując nimi gest, jakby coś odpychał.
- Dobrze, po prostu nic nie mówmy. A później… wyjdziemy… ty pójdziesz do Nyuma Ya Kuta Ya Moyo, ja do Aldanard… I koniec! - złączył dłonie w głośnym klaśnięciu. - Na reszcie nie będziemy musieli siebie znosić.
- I świetnie - warknęła wilkołaczka. W sercu poczuła uścisk. - Trzeba było w ogóle ze mną nie iść!
- Wyobraź sobie, że gdy cię zobaczyłem po raz pierwszy, wydawałaś się samotna! I pomyślałem, że może nie jesteś taką tragedią! Wyglądałaś na kogoś, kto po prostu potrzebuje towarzystwa! Na kompletnie osamotnioną osobę! Więc gdy chciałaś, żebym z tobą poszedł, to wachałem się, ale podjąłem taką, a nie inną decyzję. Bo mi ciebie było szkoda. Przepraszam za moje urojenia, Alikal!
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i zadrżała, bynajmniej nie z zimna.
- Bo tak właśnie było - szepnęła.
Sean uniósł brwi.
- Nie dosłyszałem - stwierdził.
Alikal dziwiłą sama siebie. Po raz pierwszy od dawna stwierdziła, że coś jest dla niej ważniejsze niż duma.
- Bo tak właśnie było - powtórzyła głośno, patrząc Seanowi w oczy. - Tak, jak powiedziałeś. Tyle, że… ja przecież bym się do tego nie przyznała, prawda?
Wcisnął dłonie do kieszeni i wzruszył ramionami.
- Wiem, jaka jestem - ciągnęła Alikal w nagłym przypływie śmiałości. - I nie zmienię się. Ani teraz, ani nigdy. Nawet, jeśli bardzo chciałabym być milsza, nie wierzę, by mogło się to zmienić. Dopóki żyła babcia… - jej głos zadrżał. - Dopóki żyła, trzymałam charakter w granicach. Ale… - Wzrok dziewczyny skierował się na sufit tunelu. - Ale gdy… odeszła, dużo się zmieniło. Sądziłam, że magowie mogą coś poradzić na jednego, głupiego demona. Nie dopuszczałam możliwości, że mogliby mi nie uwierzyć. A jak… jak pojawiłeś się ty… nie wierzyłam, że mogę potrzebować kogo kolwiek. Później… - Alikal objęła dłońmi ramiona, dygocząc. - Później to się trochę zmieniło. - Opuściła głowę. Czuła, że już nic więcej nie jest w stanie powiedzieć. Za dużo słów. Słów, które tak nie pasowały do jej charakteru i twardego serca, a jednak w jakiś sposób były w niej i pragnęły się uwolnić. Teraz nareszcie im na to pozwoliła. Jej oczy zwilgotniały i poczuła łzy zbierające się pod powiekami. Dlaczego płakała?
Seanowi zabrakło odpowiedzi. Nie sądził, że dziewczyna nagle mogłaby powiedzieć coś takiego. Nie bardzo wiedząc, co robić, położył dłonie na jej ramionach.
- Spójrz na mnie - powiedział zadziwiająco spokojnym tonem.
Wilkołaczka szybko przetarła oczy i podniosła wzrok na niego.
- Idziemy razem do Nyuma Ya Kuta Ya Moyo, rozumiesz? - Głos Seana był zdecydowany, a on sam absolutnie pewny swoich słów. - Zdobędziemy ten kamień i dokonam z tobą tego, czego pragniesz dokonać. Cokolwiek to tak naprawdę jest. I nie musisz się zmieniać. Choć… czasem by się przydało.
Alikal uśmiechnęła się blado.
Post został pochwalony 0 razy
|