Forum Klub Pisarski Strona Główna
Klub Pisarski
Widzisz te błękitne wrota? Prowadzą do wymiaru wiecznej nocy, gdzie srebrny glob rozświetla mrok. To tu, w jego blasku rodzą się marzenia. Chcesz poczuć jak rodzi się Twoja wena? Tak? To zapraszam do naszego Księżycowego Wymiaru Marzeń!
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy Galerie Rejestracja Zaloguj

Forum Klub Pisarski Strona Główna
Forum Klub Pisarski Strona Główna ...Kohaku / Stypendium Narodowości 1. Albinos, fiat, hyundai i tajemnicza preria
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat     Odpowiedz do tematu
Pią 22:07, 08 Cze 2012
Autor Wiadomość
Kohaku
Początkujący Pisarz


Dołączył: 31 Paź 2009
Posty: 195
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/10
Skąd: prawdopodobnie z Polski
Płeć: Kobieta

Temat postu: 1. Albinos, fiat, hyundai i tajemnicza preria
- Czyżby Im Yong Soo?
Zapytany obrócił głowę. Może siedemnastoletni chłopak przeciętnego wzrostu przypatrywał mu się uważnie. Zza okularów słonecznych ledwo dostrzegalnie prześwitywały jego tęczówki, które, o ile wzrok Yong Soo nie mylił, miały barwę czerwoną. Zapewne gdyby tajemniczy jegomość zdjął szkła, stanowiłoby to mocny kontrast z jego białymi włosami.
Czerwonooki albinos. Szczur laboratoryjny. Czyż to nie pasuje do Stanów Zjednoczonych?
Yong Soo zawsze podejrzewał, że tam muszą być bardzo dziwni ludzie. Na pewno farbowali się na wiele kolorów, od turkusu po czerwony, ale nie spodziewał się, że pierwszy Amerykanin, z którym dane mu będzie rozmawiać, stanowić będzie przykład klasycznego albinosa.
Farba do włosów, czy raczej naturalne?
W Korei Południowej farbowanie też było modne, ale młode, ładne Koreanki preferowały głównie blond. I doklejane powieki. Yong Soo zawsze uważał to za kretynizm. Dziewczyny z jego kraju były piękne takie, jakie były. Nie potrzebowały żadnych sztucznych upiększeń.
- Tak – odpowiedział Koreańczyk spokojnie, rozglądając się na boki. Dobra, ludzi wokół było za dużo, by ten dziwny gość go obił.
Albinos wyszczerzył się.
- Czekasz na mnie, jak sądzę?
- Czekam… - Yong Soo zawahał się. – Na kogoś, kto ma mnie zawieźć do tej szkoły… - Wyciągnął z kieszeni wizytówkę. Były na niej zapisane słowa bardzo oględne, nie podano ulicy ani adresu szczegółowego. Jedynie kilka słów, sugerujących, gdzie nowy uczeń ma oczekiwać na szofera.
Albinos przejął przedmiocik, ledwo jednak rzucił na niego okiem, oznajmił:
- Czyli na mnie!
Yong Soo nie był tego taki pewien. Miał spore opory przed pójściem gdziekolwiek za tym człowiekiem – zdawał sobie jednak sprawę, iż w sumie nie posiadał żadnego innego planu. Miał tu czekać na kogoś, kto zawiezie go do szkoły z obowiązkowym internatem, do której miał uczęszczać przez następne trzy lata swojego życia. Poprawiając tym samym swój angielski, który pozostawiał jeszcze sporo do życzenia, mimo, że i tak był ponad przeciętność w Korei Południowej.
- Ruszamy – zadecydował albinos, widząc jego wahanie. Chwycił dwie z toreb Koreańczyka i sprężystym krokiem powędrował w stronę zaparkowanej przy krawężniku taksówki (w miejscu, w którym, zdaniem Yong Soo, w ogóle nie powinno się parkować).
Po chwili chłopak siedział na tylnym siedzeniu niewielkiego auta i zastanawiał się, co on właściwie wyprawia.
Szczerze mówiąc, od samego początku miał wątpliwości co do tej Ameryki. Gdy usłyszał, że został w swojej szkole stypendystą i w ramach nagrody wysyłają go na naukę do Stanów Zjednoczonych – co, bądź co bądź, w jego kraju uznawano za prestiż – na początku stwierdził kategorycznie, że nie zamierza opuszczać kraju. Babcia musiała go przekonywać długo i usilnie, opowiadając o zaletach nauki na zachodzie. Zgodził się z oporem, ale jednak powiedział „tak”. Jedno „tak” wobec bardzo wielu „nie” wystarczyło, by w ciągu tygodnia znalazł się w samolocie. Na pożegnanie dostał nowy telefon.
Naprawdę, super.
Westchnął ponuro i spojrzał przez okno, podczas kiedy albinos załadował torby do bagażnika, zatrzasnął go i wreszcie siadł na przednie siedzenie.
- Co tam? Humorek nie dopisuje? – zapytał wesoło. – Zobaczysz, że ta szkoła będzie niezłą niespodzianką. – Zaśmiał się dziwnie i poprawił lusterko.
Jak dla kogo.
Yong Soo spojrzał na tył głowy rozmówcy i pomyślał ze zdziwieniem, że nawet nie zna jego imienia. A mimo to wsiadł z nim do samochodu i pozwala się wieść gdzieś, nawet nie wiedząc gdzie. Dotknął kieszeni i z przerażeniem odkrył, że nawet komórkę ma w bagażu podręcznym – który w raz z całą resztą leżał w bagażniku.
Lekkomyślny akt, nie ma co.
- Wiesz… Ja muszę jeszcze wysiąść… - mruknął Koreańczyk. – Zapomniałem czegoś z…
- E tam, potem sobie weźmiesz! Niedługo zrobimy postój, bo muszę jeszcze kogoś zabrać! – Z tą oto optymistyczną wiadomością na ustach albinos wystartował.
Yong Soo jeszcze nigdy nie jechał samochodem z taką prędkością. Nie sądził też, że w Nowym Jorku można przejeżdżać na czerwonym świetle i wyjeżdżać na chodnik, omijając inne auta. I był pewny, że panuje tam ruch lewostronny. Najwyraźniej jeszcze słabo znał Amerykę.
Coś zaczęło mu się nie zgadzać w momencie, w którym zobaczył samochód policyjny, na sygnale pędzący w ich kierunku.
- Chyba musimy się zatrzymać? – zasugerował niepewnie, widząc, że policjant ewidentnie do nich macha.
- Zatrzymać?! Raczej nie, będą chcieli moje prawo jazdy! – odpowiedział podekscytowany sytuacją albinos.
- No to im dasz!
- Jak dam, jak nie mam?!
- Jak to nie masz?! – Yong Soo miał wielką nadzieję, że źle zrozumiał i jest to tylko jakiś angielski idiom. Stracił jednak wątpliwości, gdy pirat drogowy przyspieszył i skręcił w jakąś boczną uliczkę. – Jak to nie masz?! – powtórzył wtedy, już totalnie przerażony. – W takim razie chcę wysiąść! W tej chwili!
- To wysiadaj! – zachęcił rozmówca, naciskając pedał gazu.
- To stań!
- Nie, dziękuję! – Samochód z piskiem opon skręcił w lewo i niespodziewanie znalazł się w ciemności. Yong Soo poczuł, że auto nareszcie hamuje. – Dobra, wysiadka. – Usłyszał po chwili i natychmiast energicznie skorzystał z tego rozkazu.
W czerni parkingu nagle zamigotała słaba żarówka. Yong Soo stał teraz między niebieskim fiatem, którym jechali, a srebrnym hyundaiem.
- Przesiadaj się do drugiego samochodu. Weź swoje rzeczy. – Albinos rzucił mu kluczyk.
- Chyba nie sądzisz, że gdzieś z tobą jeszcze pojadę?! – zaprotestował Koreańczyk. – Do reszty nie jestem psycholem!
„Jeszcze”, dodał w myślach, „Bo w tej Ameryce to nie tak dużo mi brakuje”.
- A masz jakiś wybór? Policja zaraz cię nakryje i co wtedy będzie?! – Albinos zaśmiał się chłodno.
- Ty… ! – Yong Soo chciał dodać coś nieuprzejmego, bo w koreańskich przekleństwach był całkiem niezły, ale rozmówca już zniknął gdzieś za swoim pierwszym samochodem. Po chwili dobiegło zza niego głośne pytanie:
- Czyżby Vladimir Coanda? Świetnie, chodź!
Vladimir Coanda, który wraz ze stosunkowo niedużą, skórzaną walizeczką pojawił się przy kierowcy, był nieco wyższy od Yong Soo, ale niższy niż albinos. Ubrany w czerwoną marynarkę i czarne spodnie, miał złociste włosy z grzywką zaczesaną na lewy bok i ogromne, czerwone oczy.
Nie do wiary! Ameryka to jakaś wylęgarnia czerwonookich!
- No! Jeszcze niezaładowane?! – Albinos wrzucił walizkę Vladimira do bagażnika i wyrwał torbę z rąk Koreańczyka. – Ale ty się obijasz! Z ciebie to taki sportowiec, jak ze mnie kierowca!
- O, wyp… - zaczął Yong Soo, ale znowu nie dane było mu skończyć, bo został bezceremonialnie wepchnięty do hyundaia. Na drugim tylnym siedzeniu swobodnie siadł sobie Vladimir, któremu najwyraźniej było obojętne, z kim właściwie jedzie i gdzie.
- Hej – rzucił do Koreańczyka i to było jedyne, na co się wysilił.
Yong Soo go przebił i jedynie skinął głową, nie mając siły już nic mówić.
- Mam nadzieję, że nikt nie chce do kibla, bo nie planuję większej ilości postojów! – zawołał radośnie albinos, znowu ładując się za kierownicę.
- Ty nie musisz, policja ci jakiś załatwi – mruknął obrażony Yong Soo.
- Nic dziwnego, że jesteś stypendystą. Pasujesz na kujona – oznajmił szalony kierowca i przekręcił kluczyk w stacyjce.
Chwilę mknął pustym parkingiem podziemnym, nim wyjechał na powierzchnię – prosto na zalaną słońcem ścieżynę preriową.
- To ma być jakiś głupi żart? – zapytał niepewnie Koreańczyk.
- Jechaliśmy tym parkingiem dłużej, niż sądzisz – zapewnił go albinos.
I tu dyskusja się skończyła, bo Yong Soo doszedł do wniosku, że jeszcze jedna wypowiedź kierowcy i puszczą mu nerwy. Zamiast tego zerknął na Vladimira, chcąc zapytać go o opinię, ale tamten spał sobie najspokojniej w świecie, z czołem opartym o szybę.
- Dobra – odezwał się albinos, gdy tylko wyjechali na autostradę – która chyba też wzięła się znikąd i była całkiem pusta. – To ile wy wiecie o tej szkole, co?
- Vladimir śpi.
- No to go obudź, bo zamierzam wam zrobić wykładzik. Myślisz, że po co zwolniłem? – Białowłosy westchnął ze zniecierpliwieniem.
- Zwolniłeś?! – Yong Soo uniósł się nieco, by spojrzeć na licznik.
Dwieście.
- Oczywiście – przytaknął albinos. – No, budź Vlada.
- Nie lubię budzić ludzi… - bąknął Koreańczyk, ale przysunął się do Coandy.
Spał on z otwartymi ustami, ukazując szereg idealnie białych zębów. Yong Soo dojrzał, że jego siekacze są podejrzanie ostre i przypominają niemalże wampirze kły. Wzdrygnął się, odwrócił wzrok i trącił pięścią ramię Vladimira.
Ten mlasnął sobie i powoli otworzył czerwone oczy.
- Co jest? Ja prawie nie śpię, no… - burknął. – Czy akurat wtedy, kiedy wreszcie uda mi się paść bez tabletek nasennych, ktoś musi mnie budzić?… - Spojrzał na Yong Soo i jęknął. – O rany, to my jeszcze zapierniczamy tym autkiem… - Wyprostował się i uniósł ręce w górę z zamiarem przeciągnięcia, ale z głośnym trzaskiem uderzył nimi o sufit, więc szybko opuścił je. – Jak ty się w ogóle zwiesz, co?
- Yong Soo…
- Made in China? – zapytał Vladimir i zaśmiał się cicho z własnego dowcipu.
Z przodu albinos prychnął śmiechem znacznie śmielej.
- In Korea!
- North Korea?
Teraz już oboje ryczeli śmiechem, co Yong Soo uważał za niesmaczne. To, co działo się w Korei Północnej, nie było w żaden sposób zabawne. Skrzywił się.
- Amerykanie się odezwali – skomentował, wywołując nową salwę śmiechu. No po prostu ryk na sali.
- Scheiße, Amerykanie! – wymamrotał albinos przez śmiech. – Niemcem jestem!
Koreańczyk zacisnął usta, zerkając na Vladimira.
- Ty też nie jesteś ze Stanów, nie?… - zapytał ponuro.
Pokręcił głową, trzymając się za brzuch. Jego ramiona drżały.
- Z Rumunii – powiedział w końcu.
- Aha. Czyli Amerykanie są za głupi, żeby uzyskać stypendium we własnym kraju? –Yong Soo wzruszył ramionami.
- Jeden w naszej szkole jest – poinformował go albinos. – Właśnie, wracając do naszej szkoły! Nie wolno wam nikomu podać namiarów na nią, rozumiecie?
- Jakbym wiedział, gdzie jestem… - Koreańczyk zerknął przez okno.
Vladimir pokiwał głową.
- Ale gdybyście się dowiedzieli. Trzeba dmuchać na zimne. - Albinos rozparł się wygodniej w fotelu, z jedną dłonią na kierownicy. - Ech, mam ochotę na kawkę… Dobra, kontynuując. Nie wolno wam opowiadać o naszej szkole nikomu spoza niej.
- Dlaczego? - oburzył się Yong Soo, który zamierzał na bieżąco opowiadać swojej babci przez telefon o „tej porąbanej szkole”, licząc, że wtedy prędzej go stamtąd zabierze.
- Bo tak. - Dla kierowcy stanowiło to wystarczającą odpowiedź. - Jest jeszcze to, że możecie się czasami czuć dziwnie… ale przejdzie wam. Wszystko samo się wyjaśni.
Yong Soo już czuł się tak dziwnie, że bardziej nie można. Spojrzał na Vladimira, ale jego chyba cała ta sytuacja nie ruszała. Znowu opierał głowę o szybę i najprawdopodobniej właśnie przysypiał.
- Weź przykład z kolegi, przed nami długa droga - zapowiedział albinos.
- No zaraz…! Przed chwilą kazałeś mi go obudzić…!
Kierowca wybuchnął śmiechem.
- Boże, jak ty się nic nie zmieniłeś… - mruknął, kręcąc głową.
A Yong Soo nie rozumiał już nic a nic.

Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Do góry
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Wyświetl posty z ostatnich:
Do góry
Napisz nowy temat     Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Regulamin